W filmie Josepha Kosinski „Top Gun: Maverick” Tom Cruise powraca w roli ponadprzeciętnie uzdolnionego i pewnego siebie kapitana Pete’a „Mavericka” Mitchella. Studio Paramount Pictures świętuje sukces: w ciągu zaledwie czterech dni film zarobił 156 mln dolarów, czym prześcignął „Piratów z Karaibów: Na krańcu świata”. Jak to możliwe?
Sukces filmu przerósł oczekiwania studia i analityków rynku, napawając nadzieją na pełne odrodzenie przemysłu filmowego po pandemii koronawirusa. Film okazał się sukcesem nie tylko w sensie finansowym. Na obecny moment zebrał aż 96% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes. W czym tkwi jego fenomen?
„Top Gun: Maverick” to sequel, który przebija oryginał pod każdym względem. Film kontynuuje opowieść o żołnierzu amerykańskiej marynarki wojennej. Pete „Maverick” Mitchell testuje nowe hipersoniczne samoloty wywiadowcze. Problem w tym, że pilotów wkrótce mają zastąpić drony i sztuczna inteligencja… Nie chcąc do tego dopuścić, Pete musi osiągnąć dziesięciokrotną prędkość dźwięku. Oddelegowany do Top Gun, Maverick ma przygotować grupę pilotów do misji zbombardowania fabryki uranu, do której z powodów technicznych nie mogą dotrzeć drony.
Sama fabuła filmu jest dość wyświechtana, niemniej nie wydaje się nudna czy naciągana. Wręcz przeciwnie. W filmie jest mnóstwo nawiązań do oryginału i innych projektów Cruise’a. Reżyser Joseph Kosinski po mistrzowsku podszedł do tematu i wykorzystał nostalgię widzów. W filmie znalazło się miejsce na szaleńczą akcję i dramat ludzki.
W oryginalnym „Top Gunie” samoloty odgrywały właściwie rolę dekoracji, a w nowym filmie położony jest na nie największy akcent. Są nieodłączną częścią filmu i harmonijnie się w niego wkomponowują. Wartością filmu są też niewątpliwie postaci z ich problemami i przeżyciami. To nie tylko nieustraszeni kaskaderzy, ale ludzie z krwi i kości. Widać to szczególnie dobrze na przykładzie samego Mavericka, którego nie opuszcza poczucie winy za śmierć najlepszego przyjaciela. Daje temu wyraz nadzwyczajną troską, jaką otacza syna.
Przez wszystkie kadry filmu przebija tęsknota za oryginałem i niezwykły do niego szacunek. Za to należy się sequelowi piątka z plusem. To oldschoolowy film nakręcony w nowy sposób.
Dla nikogo nie jest chyba tajemnicą, że Tom Cruise lubi wykonywać wszystkie sztuczki samodzielnie, bez pomocy kaskaderów. I ten film nie stanowi wyjątku. Dzięki temu wszystkie sceny z jego udziałem wyglądają bardzo naturalnie.
Tutaj każdą scenę ogląda się z zapartym tchem. Kosinski pokazał loty takimi, jakimi w istocie są. Wszystkie sceny akcji nakręcono bez użycia efektów specjalnych, a trzeba wiedzieć, że wymagały niezwykłych umiejętności akrobatycznych w przestworzach. Gdy patrzysz na kolejne kaskaderskie wyczyny, czujesz, jakbyś sam wykonywał skręty, pikowania i obroty dookoła osi. Pod tym względem nowy „Top Gun” prześciga nie tylko oryginał, ale większość nowoczesnych filmów akcji.
Na poziomie dźwiękowym film także zasługuje na najwyższą pochwałę. Szczególnie dobrze brzmią samoloty i odgłosy walk, które przewiercają Cię na wskroś. Dramatyzm i dynamizm akcji podkreślają bardzo dobrze dobrane soundtracki. „Top Gun: Maverick” to film akcji w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Czy wart obejrzenia? Tak, tak i jeszcze raz tak!
Zdjęcie główne: Peter Pryharski/unsplash.com